Recenzja #9 – “Rosyjska Czarna Magia”
Kolejna recenzja, tym razem niezbyt miła. Po ostatniej, cudownej książce (post na jej podstawie jeszcze się pojawi) przyszedł czas na piekło. Dosłownie. Moi drodzy, to była trudna lektura. Nie dlatego, że wymagała wiele zrozumienia. Wymagała mocnych mięśni brzucha, aby nie popłakać się ze śmiechu. “Rosyjska Czarna Magia” to istny fanfik. Nie byłem w stanie przeczytać jej na raz, ani nawet od deski do deski. Po prostu się nie da…
Czo ta Natasha?
Zanim zakupiłem książkę, zapytałem moich znajomych co sądzą o autorce. Spotkałem się z salwą śmiechu i odradzaniem lektury. Jakiejkolwiek, ściślej rzecz ujmując. Autorka jest bowiem znana z tego, że bardzo lubi upiększać swoje dzieła dodając do nich nutkę (albo i całą oktawę) kłamstw. Tak też było i tutaj. Sam początek, w którym autorka “Rosyjskiej Czarnej Magii” twierdzi, że wiedza którą w książce przekazuje ma 800 lat, nie wzbudza zaufania. Bo wiecie – jeśli jej wiedza ma prawie millenium i była przekazywana drogą ustną, to jakim sposobem dotarła do naszych czasów niezmieniona?
Pomyślałem, że dam szansę. Co złego może się stać? Po przeczytaniu pierwszych 20 stron, odłożyłem ją i nie zajrzałem już przez kolejny dzień. Nie byłem w stanie. Mając jakiekolwiek pojęcie o magii, ta książka torturowała mnie i sprawiała, że zaczynałem wątpić w sens tego czelendżu. Co było w niej nie tak? Mówiąc krótko: jakieś 80% słów. Jest to jedna z tych książek, które każą Ci wierzyć, że tak jest, bo tak mówi autorka i tyle. Dosłownie tyle, bo bibliografii nie ma żadnej. A to ostatnio jest mało spotykane. Nie wiem jak w innych wersjach językowych tego “dzieła”, ale u mnie nie było prawie w ogóle informacji o tym, że poza “Rosyjską Czarną Magią” istnieje jakakolwiek inna książka.
Ni toto ruskie, ni magiczne
A skoro o tym mowa, to merytorycznie ta książka jest po prostu dziwna. Dawała kilka naprawdę cennych wskazówek (patrz: podrozdział o ofiarach) na początek drogi tylko po to, żeby po chwili wlecieć z jakimś totalnie oderwanym od czapy farmazonem. Oczywiście niepopartym żadnym sensownym argumentem, oprócz: “tak jest”. Najbardziej w tej książce boli mnie, że niektóre z zaklęć mają ręce i nogi. Albo przynajmniej korpus. Co za tym idzie – na pewno znajdą się ludzie, którzy będą chcieli z niej skorzystać. I tu Was przestrzegam: to nie jest książka dla początkujących. W sumie: dla kogo jest ta książka?
“Rosyjska Czarna Magia” to fanfik dla osób, które albo chcą sobie zaszkodzić w życiu, albo mają już usystematyzowaną wiedzę magiczną i chcą się trochę pośmiać. Nie widzę innej opcji. Serio. Nic pomiędzy. Jeśli jesteś satanistą i przy okazji nie szanujesz swojego życia – bierz i rób. Jeśli masz choć trochę instynktu samozachowawczego to szybko dojdziesz do wniosku, że coś tu jest nie tak. W takim wypadku – odłóż książkę na bok i najlepiej nigdy do niej nie wracaj.
Wbrew temu, co myślałem – zaklęcia nie są po rosyjsku. Zostały przetłumaczone na język polski. Szkoda. Nie czułem też ani trochę takiego słowiańskiego vibe’u. Jest nekromancja, jest pokraczne zwracanie się do demonów, ale nie ma tego, co (wydaje mi się) najważniejsze – folkloru. Owszem, jest kilka ludowych opowieści, ale bez źródeł. Czy są wymyślone przez Natashę, czy funkcjonują w zbiorowości – nie wiem.
“Rosyjska czarna magia”, albo obraź Boga na 100 sposobów
Ta książka nawet nie udaje, że w 50% jest po prostu satanistycznym hołdem dla La’Veya. Nawiązuje do niego i wzywa jako źródło. Co już jest niepokojące. Nie dlatego, że obraża chrześcijańskiego Boga. W końcu możesz wierzyć w co chcesz. Chodzi o to, że satanizm La’Veya to stek kłamstw i fantazji autora. Chociaż wydaje się to sexy, a sama postawa satanizmu pasuje na dzisiejsze czasy – to niestety, ale magii w tym za dużo nie ma. Troszkę jest, ale o tym pisałem wyżej.
Sama w sobie książka próbuje nam na każdym kroku wbić do głowy, że Szatan to Twój kumpel, Bóg Cię nienawidzi, a Natasha ma wiedzę sprzed 800 lat i nie powinna się nią dzielić, ale co z tego! Łączenie wschodnich wierzeń, konceptu czakr, wraz z chrześcijańską goecją, ludowymi przesłankami i satanizmem jest więcej niż słabe. W pewnym momencie książka staje się raczej “kochanym pamiętniczkiem”, w którym autorka tłumaczy nam swoje eklektyczne poglądy. I nie ma w tym nic złego, gdyby nie fakt, że ta “Rosyjska Czarna Magia” miała być o czymś całkowicie innym.
Czarnomagiczny kogiel mogiel
Koniec końców książka pozostawiła mnie z bolącą głową. Zasięgnąłem języka i dowiedziałem się, że najprawdopodobniej praktyki, o których pisze autorka naprawdę istnieją, ale wyglądają całkowicie inaczej. Tj. są bardziej ludowe i skupione na lokalnych duchach. Helvin podciągnęła to bardziej pod satanizm z elementami nekromancji. Zapewniam Cię jednak, że jeśli czujesz, że to Twój klimat, to jestem w stanie wymienić Ci kilka o wiele lepszych książek. A przede wszystkim posiadających bibliografię. Dlatego, jeśli nie jesteś akurat masochistą zrób coś dla mnie i po prostu nie czytaj tej książki.
A jeśli napisałem to za późno: jak Wasze wrażenia? Czytaliście? Żałujecie? A może uważacie, że nie było tak źle?